*Perspektywa inspektora, gdyby ktoś miał wątpliwości*
Serial murder
Serial murder
- Morderstwo.
Zbiorowe. Na basenie. - wydukałem.
- Poradzicie sobie
z tym – machnął ręką Sherlock. - Jestem zajęty wybieraniem
potraw, nie widzisz?
- Proszę cię –
spojrzałem błagalnie - miejscem zbrodni jest hotel, w którym
będziecie trzymać gości, a w tym mnie, więc chciałbym mieć
pewność, że nas nikt nie zabije.
- W hotelu? -
zainteresował się detektyw. - Jak mogli dopuścić w hotelu do
zbiorowego zabójstwa?
- Tego nie wiemy,
dlatego jesteś nam potrzebny. - byłem pewien, że zaraz się
zgodzi. - Brak dowodów, śladów zbrodni, świadków. Nikt nie
przeżył.
- Sprawdziliście
nagrania? - coraz bliżej uzyskania pomocy.
- Nikt nie
wchodził, ani nie opuszczał basenu od godziny jego otwarcia –
powiedziałem dumnie, będąc o krok przed Holmesem.
Sherlock rzucił
krótkie, porozumiewające spojrzenie Johnowi, chwycił swój czarny
płaszcz i stanął przede mną. Swoją drogą, ile taki długi,
gruby płaszcz musi ważyć. Płaszcze zawsze wydawały mi się
niewiarygodnie sztywne i niewygodne, aż dziw, że Sherlock chodził
wyprostowany, jakby z tyczką przybitą do pleców, a nie zwieszony
pod ciężarem materiału.
- Jedziemy
radiowozem czy prywatnym samochodem? - zapytał, przyglądając mi
się badawczo. - Prywatnym, no tak, spójrzcie na jego strój –
dodał po chwili, uśmiechając się drwiąco.
- Prywatnym –
potwierdziłem, poprawiając krawat.
- Nasz pan
inspektor chyba został wywołany z jakiejś randki – wzruszyłem
ramionami. - Tak, John, tak to się teraz nazywa? - John powtórzył
mój gest.
Zauważyłem
niesamowitą przemianę, która zaszła na Baker Street. Mieszkanie
było jakby bardziej żywe. Oświetlone, bez kurzu fruwającego w
powietrzu, zniknęła czaszka-przyjaciel Sherlocka i nie dało się
wyczuć zapachu świeżo wypalonego papierosa. Och, to dlatego jest
jeszcze bardziej nabuzowany niż zwykle, rzuca nałóg. Nadal panował
bałagan, ale już nie taki sam. Wszystko miało ustalone miejsce w
tym chaosie – cóż za paradoks, chyba właśnie za to uwielbiam to
miejsce. Moją uwagę przykuły średniej wielkości, proste
kieliszki, napełnione winem. Schyliłem się i wziąłem głęboki
wdech. Od ostrych, zmieszanych zapachów zakręciło mi się w
głowie.
- Weźcie to – wskazałem na kieliszek z białym winem.
- Mówiłam – odezwała się nagle Mary, stojąca u szczytu
schodów.
- Ile można na was czekać – dobiegł nas z dołu głos detektywa,
nawet nie zauważyłem kiedy wyszedł.
- Chwyciłem Johna za ramię i zacząłem prowadzić w stronę drzwi,
które nagle zablokowała blondynka.
- Wybacz, Mary, oddam ci narzeczonego później – rzuciłem krótko.
- Idę z wami – mocno ścisnęła Johna za rękę.
Nie
było czasu na dyskusję, jedna osoba mniej czy więcej na miejscu
zbrodni... przy Sherlocku nie robi to żadnej różnicy. Popychając
parkę do drzwi frontowych miałem cichą nadzieję, że Sherlock nie
wsiadł do mojego samochodu, bez mojej zgody, że wyjdę na chodnik i
zobaczę go uśmiechniętego, czekającego na zaproszenie. Jestem
idiotą...
Przed
drzwiami Baker Street stały czarny, połyskujący Rolls Royce
Phantom. Otworzyłem drzwi od strony pasażera i posłałem
Sherlockowi najszczerszy uśmiech, na jaki się zdobyłem.
- Wysiadaj – rozkazałem, nie zmieniając wyrazu twarzy.
- Może lepiej... niech tak zostanie – wychyliła się zza fotela
głowa Molly.
- Randki jeżdżą z tyłu, tam jest więcej miejsca – Holmes
poprawił czapkę uszatkę, którą kiedyś dostał od Scotland
Yardu.
Narzeczeni
wpakowali się do samochodu. Trójka dorosłych ludzi wyglądała na
tyłach Royce'a komicznie, ściśnięci byli na dole, każda głowa
natomiast, odchylona była i inną stronę. Molly od razu zajęła
się rozmową z Mary, wypytywała o szczegóły ślubu i inne kobiece
sprawy, chwilę przysłuchiwałem się rozmowie, czując jak ciepło
przepływa przez całe moje ciało, ogrzewa je i nie chce opuścić.
Najważniejsi ludzie upchani na dwóch metrach kwadratowych, aż
dziw, że Sherlock nie zauważył, jak wiele znaczą dla mnie te
osoby, czyżby jego umysł zawodził w uczuciach?
Przez
całą drogę żaden z nas - mężczyzn nie odezwał się ani razu.
Zatrzymaliśmy się przed gmachem hotelu, ceglane kolumny ganku
świetnie kontrastowały z otynkowaną resztą. Wysiadłem pierwszy i
wypuściłem pasażerów z tyłu, chwytając Molly pod ramię.
Detektyw jakby nie zdawał sobie sprawy, że opuściliśmy samochód,
siedział w nim i przypatrywał swojej zgniłozielonej czapce.
Po
wejściu nie powitała nas recepcjonistka czy właściciel budynku,
obskoczyli nas młodsi policjanci wypytujący o geniusza
detektywów. W milczeniu minęliśmy to bezużyteczne stado i
teraz kierowaliśmy się w stronę hali basenowej. Korytarze
oświetlone były subletalnym światłem lamp w stylu retro. Trochę
śmieszna kombinacja – tu style z lat pięćdziesiątych, a gdzieś
tam w głębi nowiutki basen z jacuzzi.
Puściłem
rękę Molly, która natychmiast przycupnęła obok Mary. Otworzyłem białe, plastikowe drzwi i
moim oczom ukazał się tragiczny widok. Na wodzie unosiło się
około dziewięciu ciał, dryfujących pod wpływem sztucznych fal.
Ostre białe światło odbijało się od tafli wody, oślepiając
mnie. To miejsce wyglądało tak zwyczajnie, zero krwi, zero bólu,
można by pomyśleć, że ci ludzie po prostu przysnęli.
Poczułem
na ramieniu ciepłą dłoń Molly, zbliżyła się, wychyliła zza
moich pleców i bez wzruszenia wpatrywała w masakrę. Jako
patolog, przywykła do gorszych widoków. Za jej sprawą, zimna atmosfera tego
miejsca jakby wyparowała. Dopiero tutaj, w sali pełnej trupów uzmysłowiłem sobie, jaka ona jest piękna. Ciasno związany kucyk, do którego przywykłem, dziś odszedł w zapomnienie. Długie włosy w kolorze ciemnego blondu spływały na brzoskwiniową rozkloszowaną sukienkę. Mógłbym a nią patrzeć całymi dniami.
John
zbliżył się do krawędzi zbiornika, kucnął i przyciągnął na
brzeg jedno z ciał. Chciałem zaprotestować, ale w końcu nie po to
tu jest, by nic nie robić. Zbadał dokładnie całe ciało i
powiedział:
- Topielec.
- Sam bym na to nie wpadł – przewróciłem oczami. - Konkrety,
John.
- Ktoś utopił całą salę bez znajdowania się w niej – zaczęła
pani patolog – trucizna?
- Nie, to nie była trucizna – za nami Sherlock opierał się o
futrynę drzwi. - Dlaczego mnie zostawiliście, kiedy do was mówiłem?
- Nic nie mówiłeś – burknęła Mary, parząc z pogardą na
Sherlocka.
- Nie wypowiadałem słów na głos, po co miałem tracić energię? –
żachnął się detektyw.
Do
sali wszedł młody, brodaty mężczyzna, z gracją wyminął moich
towarzyszy i wręczył mi plik dokumentów.
- Dziękuję, Anderson – kiwnąłem głową. - Kim są ofiary?
- Jeden z nich był tutejszym kelnerem – wskazał palcem ciało
pływające najdalej od nas.
- Nie wytykaj zmarłych palcem – podniósł na niego głos Holmes.
- Sherlock?! - Anderson był bliski omdlenia. - Tak bardzo mi
przykro, bardzo, wierzę w ciebie , wszyscy wierzymy – wybiegł z
pomieszczenia, po drodze ściskając rękaw detektywa, jakby nie
wierzył w jego istnienie, w sumie miał do tego prawo, nikt nie był
na tyle uprzejmy, by poinformować Andersona, że śmierć Sherlocka
była sfałszowana.
Gdybym
był na miejscu Mary i Johna, chyba zmieniłbym lokal. Podałem
Sherlockowi teczkę z dokumentami i zacząłem przechadzać się
dookoła pływalni, z pewnością nie był to spacer relaksacyjny.
- Mam! - krzyknął radośnie Sherlock.
Podbiegłem
do niego i zajrzałem do papierów, które detektyw trzymał otwarte
przed sobą.
- Spójrzcie na ich pozycje! - czyli nie o teczce mowa. -
Wszyscy są skierowani głowami w jedną stronę, wszyscy płynęli w
tym samym kierunku!
- I co nam to daje? – nienawidzę go o to pytać.
- Fale były wytwarzane z tamtej strony – wskazał na brzeg basenu,
do którego nieboszczyki skierowane były stopami. - Ktoś ewidentnie
chciał ułożyć ich w tej pozycji, ktoś chciał by tak upadli!
Nie ma to, jak zacząć dzień od świeżego morderstwa! :D
OdpowiedzUsuń(Wybacz! Po prostu musiałam to napisać >w<)
Po co do tego wszystkiego pcha się Mary?
Czy tylko mi się wydaje, czy ona rzeczywiście nienawidzi Sherlocka?
Ja rozumiem, że John i Sherlock idą na miejsce zbrodni, nawet rozumiem, czemu Molly (w końcu to patolog), ale Mary?
Dziewczyna zaczyna mnie już drażnić... Sherlock może i jest jak wrzut na tyłku, ale wrzut z wielkim talentem, którego nie da się ot tak zapakować do pudełka i wysłać do Australii (a o czym zapewne skrycie marzy Mary). Moim zdaniem powinna ona być bardziej dojrzała i nie zachowywać się jak dziecko. No sorry, ale w tym rozdziale moja sympatia do niej zmalała. Mam nadzieje, że zwymiotuje od widoku zwłok!
Nie ma, co jestem sympatyczna...
Hmm... zastanawiam się, czy zmiana hotelu dla gości nie jest autentycznie dobrym posunięciem. Ach... to mi trochę śmierdzi. Jak słusznie Sherlock zauważył, wszyscy są ułożeni, tak jak chciał tego zabójca. Tutaj od razu pojawiła się u mnie myśl, że mogą oni tworzyć coś na wzór napisu i najlepiej byłoby spojrzeć na to z lotu ptaka.
Coś też czuje, że zamierzana jest w to Mary... nic dziwnego, że chciała jechać!
Sherlock i John są konsultantami policji, ale Mary?
Dziewczyna sobie zdrowo nagrabiła! Naprawdę zaczynam współczuć takiej żony... już widzę, jak za trzydzieści lat małżeństwa będzie ona będzie miała biednego Johna pod pantoflem... Moja niechęć do Mary pewnie minie do następnego rozdziału, więc niech się dziewczyna nie przejmuje!
Rozdział oczywiście fantastyczny! Super się czytało! No i wydał mi się nieco dłuższy niż poprzednie! (Być może tylko mi się zdaje, bo naprawdę chce w to wierzyć! - Nie psuj mych marzeń :D).
Ja chce jeszcze!!!
Właściwie to gratuluje Ci, że tak szybko dodałaś kolejny rozdział! Tego się nie spodziewałam i mój szeroki uśmiech na twarzy (po naprawdę, naprawdę, ciężkim dniu) jest tego dowodem, a zwłaszcza, że jest on tak genialny! Fantastycznych, cudowny i sama nie wiem, jaki jeszcze!
Życzę morza weny, góry pomysłów i mnóstwa czasu wolnego!
Pozdrawiam ^^
Takie morderstwa to ja lubię. Bardzo intrygujące, naprawdę. Oryginalne, mam nadzieję, że wszystko wytłumaczysz w następnym rozdziale *wink*
OdpowiedzUsuńNie udało mi się wcześniej skomentować, bo byłam bez komputera (ale czego się nie robi dla dobrego koncertu w Warszawce, ehehe)
Zacznę od tego, że ten rozdział podobał mi się, ale mnie nie powalił. Sądzę, że mogłaś się bardziej postarać, ale rozczarowana nie jestem.
Mogłabyś przedłużyć wątek z Andersonem... Wydawało się sztuczne i nawet zbędne w tym rozdziale. Jak już jest, to ciekawie by było, gdybyś rozwinęła ten fragment. Nawet o jedno zdanie więcej, albo reakcje Holmesa.
Taki sobie szalony brodacz wchodzi i krzyczy do niegdyś znienawidzonego mężczyzny, że w niego wierzy i ściska go za płaszcz.
OCZYWIŚCIE, NO HOMO.
Jednak to tylko moje widzi-mi-się.
Do tego miałam przez chwilę, że to pewien typ groteski, a nie opowiadanie na podstawie serialu. Nie wiem, co mi odbiło.
Nie wiem, co to morderstwo ma wspólnego z tą całą sprawą, ale mam takie przeczucie, że nie pojawiło się tutaj przypadkowo.
Może wyjdzie od razu sprawa z AGRĄ? I Moriartym? uuuuuu.
Mary zachowuje się inaczej niż w serialu, co mi się podoba. Lubię, gdy są zmiany.
Sherlock został oddany tak prawdziwie, że o wiele milej się czyta!
Ten rozdział stylistycznie nie ma żadnych błędów. Przynajmniej ja ich nie widzę.
Szkoda tylko, że taki krótki rozdział :C
Sherlock pali :C
John nie kocha Sherlocka :C
Sherlock też nie kocha Johna :C
Sherlock jest zbyt dobrze przedstawiony, nie mam na co narzekać :C
Zrób jakiś błąd, Morgano! Wiem, że to graniczy z cudem.
Eh.
Życie jes zue.
Takie tam D:
-Napolełon
Aaaaaaaaa, trup z rana jak śmietana *wyciera łzy*
OdpowiedzUsuńKiedy zobaczyłam, że rozdział z perspektywy inspektora, aż podskoczyłam z radości jak małe dziecko. LESTRLOLLY <33333
Okej, to od początku. Baseny różnie mi się kojarzą, ale nie są mi obojętne. Ogólnie to ich nie lubię, ale finał 1 sezonuuu. Morderstwo na basenie, ba - zbiorowe, to miód na moją duszę. Oczywiście brzmię jak psychopatka, ale okej, warto.
Podobają mi się te małe wstawki, o płaszczu, o winie, o Molly, bardzo mi się podobają, widzę w tym umiejętność pisania narracją pierwszoosobową - przekazujesz nam myśli Lestrade'a, wczuwam się w niego.
Na markach samochodów się nie znam (na czym ja się znam w ogóle), ale fajnie, że podałaś, może go kiedyś wygoogluję. To taki pełniejszy obraz rzeczywistości.
'Czyżby jego umysł zawodził w uczuciach?' to mi nie pasowało, bo wiesz, Lestrade znał Sherlocka jeszcze dłużej niż John, nawet jeśli nie aż tak blisko, zdaje się, że doskonale wie, że Sherlock na tym polu zawodzi. A jednak to zdanie zwróciło na to uwagę, więc nie było złe. Tylko ten znak zapytania...
Osobiście wolę miejsca zbrodni z krwią w pakiecie (ogarnijsięReg), ale ciekawe sposoby na morderstwo są na probsie, mam nadzieję, że dokładnie wytłumaczysz, co tam się wydarzyło. No co, może się przydać...
Dlaczego Molly patrzy na Sherlocka z pogardą? O czymś nie wiem? Coś zapomniałam?
Co tu robił Anderson? Szkoda mi go.
Tak, ja też zmieniłabym lokal.
I nie wiem już, co powiedzieć. Zauważono już, że nie ma błędów.
Chcę więcej. Proszę :3
Dziś walentynki, czy to będzie w dobrym guście, jeśli wyznam Ci miłość?
Luv yu, Morgi.
Weny,
Morgause ^^
Powróciłam do pisanie i zapraszam cię do mnie a co do rozdziału to uwielbiam twoją twórczość i to jak piszesz a piszesz cudownie brak mi słów do opisanie tego dzieła .
OdpowiedzUsuńa to mi wbiłaś szpilę w oko tym rozdziałem. W sensie rozbudziłaś moją ciekawość, takie morderstwo w rękawiczkach, nikt nic nie widział, nie ma śladów, nagrań, nic, a trupy jak były tak są.
OdpowiedzUsuńMnie też Mary trochę wkurzyła, po co się tam pcha? popieram Mikę, niech zwymiotuje na widok zwłok. Boże jakie z nas zołzy :/
za to kocham Sherlocka, co ja bym dała żeby mieć taki łeb jak on...
zapraszam do siebie na nowy rozdział, emocje gwarantowane, tyle że bez nieboszczyków.
Czekam na dalszą część.
OdpowiedzUsuń