niedziela, 18 października 2015

A3

     Niebo powoli zaczynało się rumienić, nie było tu zachodów słońca, czy wschodów, właściwie, tu w ogóle nie było słońca. Gdyby było, Streferzy widzieliby je jedynie kilka godzin, podczas szczytowania, wysokie mury naprawdę ich ograniczały. Ktoś musiał się nieźle natrudzić przy zbudowaniu tego miejsca. Czy byli zawieszeni w powietrzu? W końcu winda wjeżdżała na górę. I jak to możliwe, że stąd nie ma wyjścia? Czyli tak wygląda świat? Na pewno ich świat.

     Wszyscy Zwiadowcy, wraz z nowicjuszem, zostali brutalnie wepchani do małego, zimnego pokoiku, zbudowanego z pięciu kamiennych płyt, a właściwie z pięciu spłaszczonych kamieni, wyjątkowo niebezpiecznie ułożonych. Minho zatrzasnął drzwi, o ile skałą można trzasnąć.

     - Nie ma sensu kontynuować tej gierki – stwierdził na wstępie. Nikt się nie odezwał, widać spodziewali się pojawiania takiej sytuacji. - Powiemy im dzisiaj, ale dopiero po zamknięciu wrót, by nie zadziałali zbyt pochopnie. Od jutra każdy ma mieć nowe zajęcie, zrozumiano?

     Wszyscy przytaknęli.

     - Koniec zebrania – zarządził Alby.

     Poszło wyjątkowo gładko.

      Newt nie mógł zrozumieć, jak łatwo przyjęli ten rozkaz inni, praktycznie ich to nie dotknęło, nikt nie miał pytań, nikt nie protestował, wydawało mu się, że na niektórych twarzach dostrzegł wręcz ulgę. Postanowił poczekać, aż inni opuszczą salkę...

    - Co to ma być?! - rzucił się do Minho, który niewzruszony kierował się w stronę wielkich, drewnianych skrzyń.

     - Nie ma co tego ciągnąć, sztamaku – westchnął. - Zwiadowcy nie są aktorami, chociaż pewnie większość Streferów uznałaby rezygnację za objaw strachu, ale rozumiesz, kiedyś musimy im powiedzieć.

     - Powiedzieć, że się poddajecie? - blondyn zaczynał wątpić, czy faktycznie rozmawia z Minho, a nie jakimś zmiennocieplnym dzieciakiem.

     - Wiesz ile osób zginęło za tymi murami? - azjata po raz pierwszy podniósł wzrok na Newta, bardziej z przymusu, niż z własnej woli, w tym pudle nie było za bardzo na czym skupić wzroku. - Zdecydowanie za dużo.

     - Czemu? - nagle podejście nowego całkiem się zmieniło.

     - Co?

     -Dlaczego zginęli?

     - Bo tak im się jakoś zachciało - psychodeliczny śmiech nieco wystraszył Newta. - Przez potwory z labiryntu - chyba lepszy dziwny śmiech, niż śmiertelna powaga.

     - Nie jestem dzieckiem, więc nie traktuj mnie jak dziecko. Co takiego jest za tymi murami?

    - Owszem, jesteś dzieckiem, tak jak każdy z nas, a odpowiadając na twoje pytanie – Bóldożercy – uśmiechnął się szyderczo Minho.

     - Czyli co?

     - Czyli wejdźdolabiryntuasamsiędowiesz – warknął przywódca.

     - Przepraszam – szepnął Newt, dokumentnie zbijając Minho z tropu. - Nie powinienem.

     - W poorządku – odpowiedział automatycznie starszy, wyraźnie akcentując ostatnią sylabę.

     - Czy... czy mógłbym zobaczyć te... mapy? - wskazał palcem na skrzynie w kącie pokoju.

     - Zostać z tobą? - teraz to Newt był zaskoczony, wątpił nawet w to, że będzie mógł przejrzeć szkice, a co dopiero w towarzystwie... jego. - Nie zniosę oczekiwania na zamknięcie wrót - no to się wyjaśniło, Minho wcale nie zwariował.


     Mapy leżały porozrzucane po całym pomieszczeniu, z którego chłód dawno zdążył uciec. Oboje siedzieli bezradnie, opierając się o twarde ściany. Oboje byli bliscy płaczu. Zwykłe papiery tak bardzo na nich zadziałały. Nie, to te kilka godzin tortur, jakich sobie zapewnili. Oboje czuli się mniej więcej jak przedszkolak, który cały swój dzień spędził na układaniu puzzli XXL, a na końcu okazało się, że dwa kawałki gdzieś zaginęły, a on nie może ich teraz poszukać, bo czas kłaść się spać i czas schować puzzle i jutro zacznie wszystko od nowa. Tylko, że oni już nie zaczną.

     Nieokreślony, wywołujący u każdego normalnego człowieka zakrycie uszu, dźwięk wyrwał ich bezlitośnie z poczucia zawieszenia, z jednej strony strach wypruwał z nich jelita, z drugiej – byli niewiarygodnie zrelaksowani. Aż ciężko było im zmusić się do opuszczenia tego miejsca, ale cóż... obowiązki.

     Dopiero teraz, kiedy wszyscy Streferzy zebrali się w jednym miejscu, Newt zauważył, jak wielu ich jest i jak bardzo się od siebie różnią. Co prawda różnice można było zobaczyć już wcześniej: prawdopodobny Brytyjczyk, Azjata i Afroamerykanin, chociaż w obecnej sytuacji chyba nikt nie wrócił na to uwagi. Tutaj każdy był tylko człowiekiem i dodatkową parą dłoni do pomocy... ale też dodatkową paszczą do wykarmienia.

     Siedzieli przed nim i chłopcy w wieku ośmiu lat, może trochę starsi, i prawie dorośli, i chudzi, i grubi, i ze wstrętnymi, kpiącymi uśmieszkami, i tacy, którzy wyglądali, jakby nie spali odkąd trafili do Strefy. Jak miał ich wszystkich teraz zawieść? Zresztą, jak w ogóle nagle znalazł się wśród przywódców?

     - Cisza – powiedział spokojnie, stanowczo czarnoskóry, podnosząc się po prawej stronie Newta, który odruchowo również zaczął się podnosić, na szczęście Minho zdążył złapać go z drugiej strony za rękę i sciągnąć z powrotem na gruby konar, służący jako ławkę. - Mamy wam coś do przekazania odnośnie labiryntu...

     - Znaleźliście wyjście?! - podekscytował się ktoś z tyłu. Alby tylko pochylił głowę, próbując, jak struś, schować ją przed wzrokiem tych wszystkich chłopców, którzy tak bardzo na niego liczyli, chociaż tak naprawdę, on nawet nie był Zwiadowcą, jedynie od czasu do czasu szukał harmonii poza polaną.

     - Umm... Niko, pośpiesz się! - cała grupa równocześnie odwróciła głowy w stronę nadbiegającego Strefera, po czym zaśmiali się głośno i rozsunęli, tworząc pusty krąg, w który domniemany Niko wśliznął się z gracją. - Miło, że do nas dołączyłeś – Alby starał się nie tracić poczucia humoru. - Więc, kontynuując... wyjścia nie znaleźliśmy, bo wyjścia... - przełknął ślinę, pochylając głowę jeszcze niżej, tak, że brodą już prawie dotykał klatki piersiowej – nie ma.

     Mówca usiadł, zakrywając twarz dłońmi, a zszokowana grupa milczała.

     Coś mówiło Newtowi, że przydałoby się naprawić sytuację, to pewnie jego naiwność, albo bohaterska cząstka, albo ta wiecznie pozytywna, w każdym razie, każda z tych cząstek całkowicie bezużyteczna, chcąc naprawić coś, co właściwie nie jest zepsute, po prostu złe.

     - Ale możemy nadal szukać, przecież musi coś być – zaczął, ale znów został skutecznie powstrzymany przez przesympatycznego Azjatę.

     - Zamknij się! - pchnął chuderlaka na ziemię. - Jesteś tu najkrócej, nie wiesz NIC, więc nie zgrywaj bohatera!

     - WIĘC NAM WYTŁUMACZ! – wrzasnął błagalnie, ale zaraz tego pożałował, odruchowo osłaniając twarz przed oczekiwanym ciosem, jednak na (chyba) szczęście Minho tylko zamilkł.

    - Wytłumacz – podłapał ktoś z zebranych.

     - Codziennie za tymi murami ktoś ma szansę zginąć – do dyskusji przyłączył się jeden ze Zwiadowców, który dzisiaj postanowił zostać w Strefie. - Nie, nie zgubić się, lecz zostać zabitym.

     - Przestań – podniósł rękę Alby. - To mój obowiązek. Nie jesteśmy tu sami, wiecie? Tam... – wskazał zamknięte już wrota – tam spotkacie wasze koszmary. Nazywamy ich Bóldożercami, są wielkości naszych krów, tyle że ich ciała są pokryte metalem, właściwie to podejrzewamy, że całe są z niego zrobione – że to roboty – chłopcy siedzieli napięci, a oczy wyglądały, jakby zaraz miały wypaść z oczodołów. - Są podwójnie niebezpieczne: mogą zabić, po prostu zabić... swoimi mackami, zakończonymi przeróżnymi narzędziami, nawet chirurgicznymi. Po drugie, mogą was ukąsić, a to ponoć jest jeszcze gorsze niż śmierć.

     - Jesteśmy z wami szczerzy i dajemy wam wybór – przerwał tą przemowę Minho. - Albo zostajecie w Strefie i żyjecie, jak dotąd, albo sami wyruszacie w poszukiwaniu ucieczki, możemy oddać wam wszystkie mapy, oddział Zwiadowczy zostaje rozwiązany – czuł wlepione w niego oczy, ale nikomu nie odwzajemnił spojrzenia. - Prześpijcie się z tym i nie ryzykujcie, jeśli wiece, że nie jesteście w stanie, psychicznym czy fizycznym, przebiec labiryntu z obserwującymi was poczwarami – zerknął na siedzącego na ziemi, obok jego nóg, Newta, a potem przeleciał wzrokiem wszystkich najmniejszych, najdrobniejszych i najbardziej niewinnych podopiecznych. Przecież takie anioły nie zasługują na takie piekło, westchnął. - Ogłaszam ciszę nocną, rozejść się.

3 komentarze:

  1. aaaaaaaaaaaaaaa
    widzę, że się nie leniłaś ^o^
    i mejt, tylko taka propozycja, ale "no to się wyjaśniło, Minho wcale nie zwariował." to zaczynasz od myślnika po tym, jak mówi Minho, a fajnie by wyglądało gdybyś dała to niżej, jako osobne zdanie.
    takie propozyszyn
    "a potem przeleciał wzrokiem wszystkich najmniejszych, najdrobniejszych i najbardziej niewinnych podopiecznych. Przecież takie anioły nie zasługują na takie piekło, westchnął." - tym mnie zniszczyłaś.
    i przypomniałaś, jaki ból czułam, czytając trylogię.
    bo to było wszystko takie niesprawiedliwe i smutne. *to bardzo dobrze, to co że smutne*
    ale poza tym niceu fabuła bardzo, bohaterów wykreowałaś niemalże idealnie. tak sobie wyobrażałam związek newta z minho, tbh
    i boże, boże, ten opis na początku krajobrazu jest taki cudowny ;3; wzruszyło to mnie, bo ja sama dawno nie pisałam/czytałam nic podobnego
    i od razu haiku można nawet napisać przy takim momencie ;A;
    tak czy siak - czekam na dalsze części z niecierpliwieniem, yo
    i dziękuję, że to piszesz <3
    WENY DUŻO SANKJU
    - ja -

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. łomaterdyju, tam w ogóle zbędna kropka była :o
      niestety nie mogę tego zmienić, bo mam co do tego konkretnego zdania większe plany (albo jakieśtam po prostu), także no, ale dziękuję c:
      jedno zdanie o słońcu, no ale ok, pełen krajobraz, dzięki, dzięki :'))

      Usuń
    2. ajtam poetycką mam duszę, mogę wywlekać się nad jednym zdaniem 1h x'D

      Usuń